Etykiety

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dom i Rodzina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dom i Rodzina. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 sierpnia 2022

Szaleństwa zimnego lata, wnioski i przemyślenia, cz. 1.



A oto nasze nieliczne wyprawy łodzią po Bjørnafjorden. Nazwa naszej gminy pochodzi od nazwy tego fiordu. A teraz do sedna.

To było najzimnijesze lato od ponad dekady. Nie piszę tego dlatego, że sprawdzałam co na to meteorolodzy. Po prostu ludzie, którzy tu mieszkają od ponad dziesięciu lat nie pamiętają tak zimnego i deszczowego lata. Cała Europa i reszta świata się gotuje, my marzniemy. Nawet w Australii, gdzie jak wiadomo teraz jest zima, mają cieplej niż my. Patrzę na aplikację pogodową i porównuję. Śmiać się czy płakać? Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Pod koniec lata wyruszam w ciepłe kraje. 

A tymczasem ...

Dwanaście stopni i deszcz, ktoś chyba zaczarował termometry, bo ta przeklęta temperatura nie zmienia się wcale. Czasem drgnie nagle i szybuje z zawrotną prędkością w kierunku piętnastki, człowiek zaczyna mieć nadzieję. Na jeden dzień lub dwa robi się cieplej i znowu dwanaście i wieje strasznie.  Lato w tym roku było w środę. Nie pamiętam która to środa ale to chyba było w lipcu. Liscie już od miesiąca spadają z drzew.


A ja? Nie uwierzycie. Sadzę pomidory i ziemniaki :) Sałaty i rzodkiewki. Koper mogłabym na straganie sprzedawać. Na przekór wszystkiemu. Skąd taki szalony pomysł? To długa historia, którą postanowiłam Wam skrzętnie przemilczeć i nigdy nie opowiedzieć. Ale jak sami wiecie, milczeć długo nie potrafię.

Więc.

Zaczęło się pięknie i obiecująco. Ciepły marzec, kwiecień, maj. Kupiliśmy w ogrodniczym sadzonki pomidorów, papryk i truskawki o pięknej nazwie Korona. Ale dziś będzie o ziemniakach.

Właściwie tytuł tego posta powinien brzmieć: "Sadź ziemniaki, rebeliancie! "

Jak zapewne wiecie z amerykańskich filmów, ziemniaki można sadzić wszędzie, nawet na Marsie. 

Zostało mi trochę ziemi i obornika krowiego. Cztery pojemniki i cztery pomarszczone zapomniane ziemniaki w szafie. I posadziłam te ziemniaki na spontanie. To chyba była najlepsza decyzja tego lata. To, co potem się z nimi stało zmieniło całkowicie nasze plany aranżacji ogrodu. 

Patrzcie i podziwiajcie:





Pierwsze zdjęie to około dwutygodniowe ziemniaki, a to drugie to ziemniaki dwumiesięczne. Te duże posadziłam w połowie czerwca, a te małe teraz niedawno, bo mi się brzydkie zrobiły i wykiełkowały. I tak posadziłam cztery pierwsze późno. Normalnie, jeśli ktoś planuje sadzić, powinien zainteresować się tematem w maju. Ale jak wyżej wspomniałam, to był spontan. Na początku sadzi się płytko, a jak ziemniak wypuści łodygę to dosypuje się ziemi i to wszystko.

W ziemniakach najpiękniejsze jest to, że jeśli raz na jakiś czas pada, to są praktycznie bezobsługowe. Ja nie robię przy nich kompletnie nic. Mogłabym wyruszyć w podróż dookoła świata, a one poradziłyby sobie beze mnie. To nie to, co pomidory, które trzeba przycinać i doglądać co dwa, czy trzy dni.  

Ziemniaki kosztują u nas conajmniej 30 koron za kilogram, i to trzeba się naszukać żeby tak tanio kupić. Czyli na polskie to jest 15 złotych za kilo. Jeszcze rok temu dało się kupić w promocji za 9 koron. Normalna cena to było około 20 koron. 

Teraz trochę matematyki. Jeśli ziemniaki się wybulwią i z jednego ziemniaka będę mieć dziesięć, to z czterech ziemniaków będę mieć około 40 sztuk.  Ile pieniędzy zaoszczędzę?  Nawet gdyby były marne i potrzebowałabym aż dziesięciu sztuk, żeby wyszedł mi kilogram, to być może będę mieć cztery kilo ziemniaków z tych czterech sztuk. 30 razy cztery to jest 120 koron. Przy założeniu że ziemniaki nadal będą tyle kosztować jesienią i zimą.

Czyli: były sobie cztery brzydkie ziemniaki w szafie, które możnaby ewentualnie zjeść ale raczej nadawały się w kosz. Ziemia, gdybym nawet kupiła ją specjalnie do tych ziemniaków i obornik, kosztowałyby mnie około 40, może 50 koron razem. Gdyby nawet odjąć te 50 koron, to i tak jest zysk. Zysk w postaci swojego ekologicznego jedzenia i gotówki, którą wydam na co innego, niż ziemniaki.

A co by było gdyby posadzić nie cztery, a sto ziemniaków? Mielibyśmy być może ziemniaki na cały rok. Jeśli uda mi się w tym brzydkim zimnym roku, to i za rok uda się wyhodować ziemniaki. 

Dlaczego sadzę je w pojemnikach? To jest kluczowe pytanie. Otóż w pojemnikach jest im cieplej, bo są ciemne i nagrzewają się szybciej niż gleba. Oczywiście muszą być dziurki na dole pojemnika, żeby był dobry drenaż. Druga sprawa, że wykarczowaliśmy dużą część skarpy, na której chcemy uprawiać je tarasowo. Bo zbocze jest nieużytkowe, a jednak nasłonecznione. A łodygi i liście ziemniaków wcale nie wyglądają żle. Nie pogardzonoby nimi nawet na francuskim dworze. Kto z Was wiedział, że były kiedyś uważane za rośliny ozdobne i jako takie uprawiane?

A teraz logistyka. Jak to zrobić, żeby nie wydać kasy. Pojemniki może dostać mąż z pracy. Są to  używane karnistry po wodzie zmieszanej z bezzapachowym mydłem do rąk. Wystarczy przeciąć i wiertłem porobić dziury na dnie. Ziemię można kupić. Ale my przygotowujemy się do następnego sezonu, produkując swój własny kompost. Mamy specjalny kompostownik na kompost ciepły i zimny. Czyli będziemy mogli użyć jakiejkolwiek ziemi i zmieszać ją ze swoim kompostem. Teraz kwestia ziemniaków. Można kupić z marketu ale pojecałabym zawsze odmiany rodzime. Albo kupić sadzeniaki od rolnika. Będzie więc tanio. 

Tak sobie myślę, że każdy z Was mógłby sadzić sobie ziemniaki, czy w glebie, czy w pojemnikach. Jeśli nie u siebie, bo mieszkacie w bloku, to na działce, u babci na wsi, gdziekolwiek. Bo wymagają pracy tylko na początku. Zysk i frajda mogą być ogromne, jeśli tylko się uda. A jeśli się nie uda, to zawsze będziecie bogatsi o wiedzę i nowe doświadczenie życiowe. 

Powinam więc zakończyć ten artykuł tak: choćby świat staczał się na krawędź szaleńswa i inflacyjnej rozpaczy, Ty Rebeliancie, sadź ziemniaki. Nie buduj sobie bunkrów z zapasami cukru na dziesięć lat, tylko spróbuj wprowadzić do swojego życia odrobinę samowystarczalności żywieniowej. To, co możesz wyprodukuj sobie sam, a kup to, czego sobie wyprodukować nie możesz. Amen.

środa, 6 kwietnia 2022

Czy powinniśmy być przygotowani na sytuacje kryzysowe?

 


Wiem, że znajdą się tacy, co zarzucą mi straszenie wojną czy zarazą oraz sianie paniki. Na wstępie chciałabym więc powiedzieć o czym będzie ten post. Będzie to refleksja na temat tego, co kilka razy wydarzyło się nam w samym środku zimy. Post, który miałam napisać już wcześniej ale tego nie zrobiłam. Chodzi o sytuacje kryzysowe. Mają one miejsce na przykład wtedy, kiedy z jakiegoś powodu Twój dom nie funkcjonuje tak, jak zazwyczaj, bo wydarzyło się coś nieoczekiwanego czy coś się zepsuło.

Wyobraź sobie kilka różnych scenariuszy. 

Napadało dużo śniegu, chcesz jechać na zakupy ale nie możesz wyjechać samochodem, bo drogi są nieodśnieżone i jest nawałnica. Nie wiadomo kiedy będziesz mógł pojechać po jedzenie.

Samochód nagle się zepsuł. 

Jesteś w domu sam i skręciłeś sobie kostkę. Nie możesz pojechać odebrać dzieci ze szkoły ani na zakupy. 

Dostajesz wiadomość że przez dwa dni nie będziesz mieć prądu. 

Albo dostajesz informacje że do wody w sieci dostały się niebezpieczne bakterie i woda jest niezdatna do picia. 

Na drogę spadło wielkie drzewo i droga jest nieprzejezdna.

Sam widzisz, że nie potrzeba apokalipsy, żeby życie nagle wywróciło się do góry nogami. 

A teraz wyobraź sobie, że mieszkasz w górskim klimacie, ze sztormami i w miejscu, do którego prowadzi jedna droga przez wąski most. I jest zima. I masz wszystko na prąd. Ogrzewanie, pompa do wody ze studni, oświetlenie, gotowanie i wszystko w kuchni, łącznie z płytą indukcyjną jest na prąd. I nie ma prądu do odwołania, bo gdzieś wiatr zwalił drzewo na kable z prądem. Albo stało się to w kilku miejscach na raz. Dostajesz sms od gminy, że dziś, za godzinę wyłączą prąd w związku z naprawami linii elektrycznej. 

Jest zima. Ciemno jest przez większość dnia. Póki widno, idziesz po drzewo do kominka. Będziemy siedzieć w salonie. Jest weekend, więc samochodów, które też są na prąd, nie będziesz używać i tak. Pojedziesz tylko do sklepu po świeczki, zapałki i latarkę, chrupkie pieczywo. Sprawdzasz leki i artykuły higieniczne, np. pieluchy, czy masz zapas. Woda w butelkach, dziewięć litrów na każdego domownika. Baterie, zapas opcji obiadów na kilka dni. W sklepie dowiadujesz się, że nie ma już papieru toaletowego, wody i świeczek. Nie ma nigdzie kuchenek turystycznych do gotowana na gaz, bo jest to towar sezonowy, pojawia się w sezonie grillowania, a nie zimą. Możesz zamówić z Internetu, dostawa za tydzień. 

Nie masz agregatu, pompa do wody nie działa. Nabierasz do wiaderek i wanny wodę, żeby móc spłukać po sobie w toalecie i umyć ręce, gdy odetną prąd. I tak siedzisz i myślisz, co jeszcze możesz zrobić. Sprawdzasz, ile masz ciepłych koców. Żeby coś zapisać nie używasz aplikacji w telefonie, by zaoszczędzić na baterii. Szukasz więc kartek i długopisów. Telefony ładujesz na full.

A można było zorganizować się wcześniej. Można było kupić powerbank do ładowania telefonów, kuchenkę z małymi butlami gazowymi, może agregat prądotwórczy. Wodę można było kupić wcześniej i świeczki. To są rzeczy, które mogą stać przez lata w komórce, w piwnicy. Radio na baterię, takie jak mieliśmy w dzieciństwie, to też byłoby coś. W końcu, jak szlak trafi i prąd i wodę i Internet, to wszelkie informacje będą dostępne przez radio. Już zaczynamy myśleć w kategoriach zbliżającej się katastrofy humanitarnej, kiedy pyk! wrócił prąd. 

Ale sąsiednie wyspy nie miały prądu przez trzy dni. Teraz wyobraź sobie trzy dni w zimnie, bez wody, bez możliwości ugotowania i podgrzania sobie czegokolwiek. I mrok i szalejący sztorm. I wyobraźcie sobie, że nikt się nie skarżył. Nikt nie umarł, nie było rannych. Nie było nawet mowy w gazetach o tym. Świat nie zwrócił nawet na to uwagi. 

Bo Norwegowie mają długą tradycje szykowania się na takie kryzysowe sytuacje. Im dalej od sieci sklepów, komunikacji miejskiej, tym bardziej świadomi jesteśmy, że nic na świecie nie jest stałe. Odkąd pamiętam, dostawaliśmy raz do roku od gminy ulotki z opisem tego, co powinniśmy mieć w domu. Oprócz rzeczy, trzeba pamiętać, że w kryzysie potrzebujesz sieci kontaktów sąsiedzkich, znajomości ludzi wokół Ciebie. 

Czy powinniśmy być przygotowani na sytuacje kryzysowe? Tak, ale bez przesady. Każdy z nas ma w domu jakieś jedzenie, ciepłe ubrania. Należy mieć wodę, baterie, świeczki, latarkę, zapasowy gaz czy kuchenkę na gaz, jeśli masz indukcję. Powinniśmy mieć zawsze dostęp do alternatywnego żródła ogrzewania i pamiętajmy, żeby dobrze żyć z sąsiadami. 

My w tym roku będziemy już lepiej zorganizowani. A Wy?

wtorek, 16 listopada 2021

Znowu przeprowadzka






Przed nami przygoda - kolejna przeprowadzka. Tradycją stało się już przeprowadzanie się co dwa lata. I mimo, iż z przeprowadzek mogłabym doktorat robić, to może czas zerwać z taką tradycją :). A to dlatego, że mamy ku temu dobry powód.

Otóż kupiliśmy sobie duży jednorodzinny dom. Na wyspie! Na Zadupiu przez duże Zet.

Już od dawna planowaliśmy kupić dom. Chodziło nam o taki wolnostojący jednorodzinny, z wieloma możliwościami. Dopiero gdy wiedzieliśmy, że bank da nam kredyt, zaczęliśmy szukać odpowiedniej lokalizacji. Gdy dowiedzieliśmy się od banku, w jakim zakresie cenowym możemy szukać, byliśmy już dużo bliżej celu. Oznaczało to wczytywanie się w raporty stanu technicznego konkretnych domów, objazdy po okolicy i rozeznanie w terenie. Czy jest blisko do szkoły, przedszkola, gdzie sklep, gdzie przystanek i tak dalej. To były długie dyskusje wieczorami, siedzenie przy laptopie godzinami. I zaglądanie co chwilę na pewien czerwony dom. 

Visning

Nie, już za późno. Ktoś już był na prezentacji i zaraz da ofertę kupna. Postanowiłam ten dom jednak pokazać doradcy finansowemu, który nam kredyt załatwiał. Zadzwonił on do banku i spytał, czy bank akceptuje ten dom. Cóż z tego, że bank dzień później zaakceptował dom, skoro oficjalne oglądanie domu odbyło się w dniu, w którym dostaliśmy kredyt. Poczułam się tak, jakbyśmy spóźnili się o jeden dzień lub dwa. Ale trzeba przyznać, że doradca sprawił się na medal. Jeszcze zanim nasz bank zaakceptował dom, doradca zadzwonił do maklera który ten dom sprzedawał. Spytał, czy padła oferta kupna, bo jeśli nie, to są jeszcze inni chętni, że być może warto poczekać.

Oferta, przynajmniej oficjalnie, nie padła. Pojechaliśmy oglądać dom. Był to nasz pierwszy w życiu visning, czyli prezentacja domu na sprzedaż. Dom okazał się ładniejszy i bardziej imponujący niż na zdjęciach. I dużo bardziej urokliwy, z charakterem, którego zdjęcia nie oddadzą. Następnego dnia postanowiliśmy złożyć naszą ofertę kupna. Makler był bardzo zadowolony z ceny. Wydawało się nam wtedy, że chata jest nasza.

Osiemnaście minut

Okazało się następnego dnia, że inne małżeństwo ruszyło do boju i zaproponowało wyższą cenę. Najbardziej zdenerwowało mnie w tym to, że dali bardzo krótki termin do zaakceptowania oferty właścicielowi domu oraz ewentualnym innym chętnym, którzy chcieliby podbić cenę. 

W mojej pracy nie mogę mieć cały czas telefonu przy sobie. To jakiś cud, że zobaczyłam wiadomość od męża. Jest licytacja. I musimy dać wyższą cenę w krótkim czasie. Mamy 18 minut. I tak licytowaliśmy się z nimi. Dawali nam po parę minut na przelicytowanie ich. Nie zdążysz, bo masz coś do zrobienia w pracy? Przegrasz, nawet jak masz więcej pieniędzy. 

Gra o wszystko

W pewnym momencie naszym przeciwnikom skończyły się fundusze. Zadzwonił do mnie makler z gratulacjami, choć do końca licytacji było jeszcze dziesięć minut. Nie mogłam uwierzyć. Kupiliśmy ten dom. Wygraliśmy licytację, choć gdyby tamci mieli więcej pieniędzy, moglibyśmy licytować dalej. Byliśmy więc bardzo zadowoleni, bo nie musieliśmy rzucać wszystkich funduszy jakie mamy.

Pokazałam Norwegom w pracy ten dom. I powiem Wam, że podobał się ludziom, składali mi gratulacje. To było jedyne w swoim rodzaju uczucie. Duma, związana z tym, że staliśmy się właścicielami nieruchomości, a nie wynajmującymi. To ogromny przeskok nie tylko mentalny, ale i ekonomiczny. Teraz spłacamy kredyt sobie, a nie komuś. 

Tej nocy nie mogliśmy spać. Samo kupowanie domu jest niezmiernie proste, a zarazem niezmiernie stresujące. Ten dom czekał na nas. Był wystawiony na sprzedaż od miesiąca i kupiliśmy go jak tylko dostaliśmy zielone światło od banku. Decyzji szybkiego zakupu nie żałujemy, gdyż dobrze wiedzieliśmy, czego chcemy. Ten dom spełnia wszystkie nasze kryteria, jakie można sobie w takim zakresie cenowym założyć. 

Przyjeżdżamy tam, by dowieźć rzeczy, pomalować coś, coś sprawdzić czy zwyczajnie na weekend, żeby dzieci się aklimatyzowały w nowym domu. Jeszcze się nie przeprowadziliśmy, a już czujemy, że jesteśmy we właściwym miejscu, że to będzie dobry dom dla nas. 

Nasza duża, drewniana, czerwona chata stoi na słabo zaludnionej niewielkiej wyspie z całkiem ciekawą historią, której nie znajdziecie nigdzie w internecie, tylko u mnie na blogu niebawem. :) Chata jest mega norweska, tradycyjna, choć nie całkiem rustykalna. Ja - wielbicielka starych drewnianych domów - zakochałam się od razu i w jej wnętrzu i w zewnętrzu. 




niedziela, 14 listopada 2021

Powrót do pracy


Dawno mnie tu nie było. Nie pisałam z dwóch powodów. 

Pierwszy to taki, że dopadła mnie proza życia. Doszłam do wniosku, że po co pisać o rzeczach mało ważnych i drobiazgach, bo kogo to obchodzi. Że u mnie przecież nic nowego.

A potem, w połowie kwietnia, nadarzyła się okazja, by znowu zacząć pracować. I ruszyłam do boju. Wtedy już nie miałam czasu pisać, choć życie nabrało i kolorów i rozpędu. 

Zanim urodziłam dziewczyny, pracowałam jako asystentka przedszkolna. Byłam pracownicą na zastępstwa w różnych przedszkolach. Teraz pracuję znowu w takim samym charakterze.

Tylko że jest jednak bardzo inaczej. Po pierwsze pracuję w innej firmie, która faktycznie ma pełno zleceń i jak się chce, można spokojnie pracować na 100% etatu. Mi wychodzi mniej, gdyż często mi coś wyskakuje. Albo dzieci chore albo ja. Wystarczy, że kaszlesz i już nie możesz iść do pracy ani brać zlecenia. Takie czasy ... Albo trzeba coś ważnego w urzędzie załatwić o godzinie 10.00 i wtedy muszę brać wolny dzień. 

Zaletą pracy na zlecenia jest kalendarz dostępności, który wypełniam sobie sama. I to ja decyduję, czy i kiedy mogę pracować, oraz w jakich godzinach. A jeśli firma zaproponuje mi zlecenie, które mi nie pasuje, to mogę je odrzucić. Tak też było w poprzedniej firmie, tylko zleceń było mało, a ja nie miałam ani śmiałości, ani potrzeby odmawiać czegokolwiek. Bo jak ma się mało zleceń, to się bierze wszystko, co dają.

Tym razem zleceń jest dużo i zawsze mogę powiedzieć, że jest mi za daleko, bo nie dam rady odebrać dzieci z przedszkola. A wtedy dostaję inne zlecenie. No i najważniejsze jest to, że jeżdżę samochodem, a nie komunikacją miejską. Mam zatem pewną przewagę w decydowaniu, dokąd dam rady dotrzeć a dokąd nie.

Dni stały się długie. Wychodzę przed siódmą rano i zawożę dzieci do przedszkola na powiedzmy 7.10. A potem jadę w teren. Najczęściej mam już zaplanowane zlecenie i jadę na ósmą i pracuję do godziny 16.00. Czasami zdarzają się zlecenia od godziny 8.30. Potem jadę po dzieci. Zanim wrócę do przedszkola, ubiorę je, wyprowadzę i pojedziemy do domu, jest już zazwyczaj 16.50 lub 17.00. I wtedy obiadokolacja jest już prawie gotowa. Mąż jedzie do pracy na siódmą i wraca o 15.00. Ja jestem długo poza domem każdego niemal dnia, choć nie robię nadgodzin. Marzę o tym, żeby mieć wszystko blisko i pracę zawsze w tym samym miejscu, tak jak on. Albo chociaż kilka różnych ale tych samych przedszkoli. Myślę, że to kiedyś nastąpi. Póki co mam daleko do przedszkola dziewczyn, daleko do pracy albo blisko ale muszę na parkingu czekać na moją godzinę. Najtrudniejsze jest wyjście z trzyletnimi dziećmi z domu, kiedy nie chcą dać się ubrać i protestują. Jest to trudne mimo że dziewczyny szykujemy we dwoje. Trudne jest też szukanie nowych miejsc pracy, kiedy goni czas, a Ty musisz dojechać gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłaś. Ale daję rady. Nie chcę mówić, że jest łatwo. Sama praca w przedszkolu jest przyjemna i nieskomplikowana. 

A potem pojawił się trzeci powód niepisania. Miałam zajęty i czas i zajęte myśli jedną rzeczą: kupić dom. I teraz już wiem, że będzie znowu o czym pisać :)

wtorek, 26 maja 2020

Jak wygląda dzień w przedszkolu podczas epidemii koronawirusa



Z początkiem maja pierwszy raz od dwóch miesięcy dziewczyny poszły do przedszkola. Miałam stres związany z organizacją, nie wiedziałam, gdzie mam je zostawić, gdzie odebrać, co z rzeczami, które zaginęły w przedszkolu dwa miesiące temu i tak dalej. Nie wspominając o zagrożeniu epidemiologicznym. Ale jestem bardzo zadowolona z decyzji. 

niedziela, 19 kwietnia 2020

W domu bezpieczniej



Hej, ciekawe co tam u Was słychać? 

Ja siedzę od tygodni tylko w domu z dziećmi. Nie wychodzę nigdzie, tylko na podwórko. Znam juz na pamięć wszystkie dialogi postaci ze świnki Peppy. Znam już z widzenia wszystkie żaglówki, łódki, kutry rybackie i inne, które pływają koło mojego salonu. I wydawałoby się, że skoro siedzę w domu, to nie mogę nikogo zarazić, bo to mąż pracuje i robi zakupy, czyli jakby co, to on przyniesie dziadostwo do domu. Ale życie lubi zaskakiwać.

poniedziałek, 9 marca 2020

Robot odkurzająco myjący do domu, a nie dla kobiet

Zdjęcie robota z internetu, to nie jest mój robot :-)


Na fejsie należę do tylko jednej grupy, która rzeczywiście jest aktywna, rozmawia się tam o wszystkim. Jest to norweska grupa mam bliźniaków. Jakiś czas temu ktoś tam wrzucił zdjęcie robota odkurzającego i myjącego, z prośbą o opinię. Natychmiast posypały się komentarze, że tani i świetny. Dużo ludzi ma dwa takie roboty, jeden w domu, drugi w hycie.

środa, 8 stycznia 2020

Praktyczny i tani pokój dla dwulatka




Normalnie nie robię takich rzeczy, nie pokazuję wszem i wobec zdjęć domu. Chciałabym jednak podzielić się moimi spostrzeżeniami na temat urządzania pokoju małym dzieciom. Bo internet kusi pięknymi i drogimi eko dekoracjami i trendami, które nie zawsze się sprawdzą u małych dzieci, a potrafią nieźle nadszarpnąć budżet. Dzielę się więc tym, co u nas się sprawdziło - dla innych, którzy być może nie wiedzą, jak urządzić małemu dziecku pokój.

sobota, 28 grudnia 2019

Idzie sztorm i zagląda nam do okien 😁

Z okna salonu

Pewnego zimowego popołudnia zapadł zmrok. Była czwarta .... za oknem płynął kuter rybacki. Wcześniej nie widywałam takich osobliwości z mojego salonu. Dzieci patrzyły na niego, jakby w naszej zatoce ufo wylądowało na wodzie. I wtedy zobaczyłam prawdziwe ufo ;-).

Wiedzieliście, że niektórzy przystrajają swoje kutry lampkami choinkowymi na święta? Wtedy na prawdę wyglądają niesamowicie.

wtorek, 29 października 2019

Przygotowania do urodzin poza domem



Idzie jesień, pogoda coraz bardziej dziadowska. A to oznacza, że urodziny za pasem. Niby jeszcze dużo czasu do imprezy ale tym razem mam dużo więcej do przemyślenia. Nie wystarczy wymyślić dwie potrawy, kupić tort w cukierni i już. W tym roku będzie inaczej, niż poprzednio.

poniedziałek, 16 września 2019

Żegnamy wózek bliźniaczy ... ale to nie koniec wożenia się!

To była prawdziwa przyjemność wozić dzieci wózkiem z napędem

Jak pewnie wiecie mamy wózek bliźniaczy kupiony i przerobiony na wózek z napędem elektrycznym.

Pewnego pięknego dnia okazało się jednak, że wózek (nie napęd) szwankuje, bo jest już przeciążony.  Dodatkowo zauważyłam, że dzieci  wyrastają z tego wózka, więc nie opłaca się go reanimować. Trzeba było pomyśleć o czymś innym.

piątek, 9 sierpnia 2019

Pierwszy tydzień przedszkola za nami

Pierwsze zdjęcie, jakie dostałam z przedszkola

Widziałam dziś w naszym oddziale, jak małe roczne dziecko wije się i rzuca po podłodze i beczy, bo matka je zostawia i wychodzi. Matka żegna się tylko raz i jest twarda. Słyszy płacz ale odwraca wzrok i szybko wychodzi. Nerwowo zakłada buty. Wie, że nie można wracać i pokazywać stresu i emocji. Dla jednych rodziców horror, dla innych huśtawka emocjonalna większa niż u dzieci. Adaptacja przedszkolna roczniaków. A teraz opowiem Wam jak to było z nami.

wtorek, 9 lipca 2019

Gdzie na wakacje? Nigdzie, bo mam małe dzieci

Gdy płyniemy łódką ...

Rodzina i znajomi pytają, gdzie się wybieramy z dziećmi. Niedawno poruszyłam z mężem temat urlopu. Ja mam urlop cały czas, bo wiadomo, siedzenie z bliźniakami w domu to wieczne wczasy. Ale mąż pracuje dużo, często wraca z pracy jak dzieci już śpią. Chciałby odpocząć, naprawdę odpocząć. I teraz pojawia się pytanie: jedziemy gdzieś z nimi, czy nie?

poniedziałek, 20 maja 2019

Pięć rzeczy, które zaskakują mnie jako mamę

Dziewczyny jak zwykle pozują znakomicie


Z okazji zbliżającego się Dnia Matki dostanę zapewne to, co mam na co dzień. Pampersy do przebierania, buzie umazane jedzeniem, pasztet we włosach ... oraz hasło "mama kawa" jeszcze przed śnadaniem. Tak, piję hektolitry kawy.

środa, 17 kwietnia 2019

Top 10 mamy rocznych bliźniaków



Znów powracam z tematem gadżetów dla rodziców i dzieci. Nasze mieszkanie przechodzi transformację wraz z rozwojem dzieci. Tak się zastanawiam, co inni kupują lub stosują, żeby ułatwić sobie życie, każdy pewnie zupełnie co innego. I sobie cały czas postanawiam, że nie będę mamą gadżeciarą i że tego całego ustrojstwa będzie coraz mniej. A jednak ....

czwartek, 11 kwietnia 2019

Roczniaki do przedszkola



Wczoraj, 10. kwietnia dziewczynki dostały miejsce w przedszkolu. Niby to było do przewidzenia, niby oczywista rzecz, a oboje z mężem bardzo byliśmy podekscytowani.  Wczoraj, jako jedni z pierwszych dostaliśmy propozycję z akurat tego przedszkola, do którego chcieliśmy je posłać. W Norwegii nie ma żłobków, a miejsce w przedszkolu dostaje się na cały okres przedszkolny. My dostaliśmy miejsce od piątego sierpnia tego roku, do 31. lipca 2023 roku. Dziewczynki pójdą pierwszy raz do "prawdziwego" przedszkola. Na początku pewnie z mamą, na kilka godzin ale docelowo mają być tam osiem godzin dziennie.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Zima przyszła i nie chce odejść

Witajcie! U nas dużo śniegu. Jak były święta, to go nie było. W poszukiwaniu świąteczno zimowego klimatu udaliśmy się wtedy do piernikowego miasteczka. Swoją drogą .... nie wiedziałam, że mieszkańcy Bergen są tacy zabawni i tworzą takie rzeczy.

Jedzenie ekologiczne.... taki sklep zasługuje na miejsce w miasteczku z piernika ;)
Największe zło, czyli nowe bramki na drogach i posiadanie samochodu w dieslu ;)
Słynne nabrzeże i sklepy na Bryggen

czwartek, 13 grudnia 2018

O czytaniu książeczek dzieciom w dwóch językach i o moim elektrycznym wózku bliźniaczym



Są dwa takie tematy, których nigdy na blogu nie poruszałam. Dochodzę jednak do wniosku, że warto. Czytanie dzieciom w dwóch językach  wzięło się stąd, że mieszkam w Norwegii. Tak samo sytuacja przedstawia się z moim nietypowym wózkiem bliźniaczym. Gdybym nie mieszkała w Norwegii, zapewne taki temat nigdy by się nie pojawił, więc uważam, że jak najbardziej nadaje się na bloga o emigracji. A może zainspiruje to Was do dyskusji i przemyśleń?

piątek, 9 listopada 2018

Już niedługo roczek


Tak .... już nie długo obchodzimy urodziny. Dziewczynki swój pierwszy roczek, a mama kolejny. Nie wiem, czy wiecie, że urodziłam je w dniu moich własnych urodzin. Gdy padła informacja, że bliźniak numer jeden jest już w drodze, zjawili się wszyscy lekarze oraz położne i .... najpierw ustawili się w kolejce do mnie i każdy z osobna życzył mi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

sobota, 1 września 2018

Co nowego u nas?

Tak było do niedawna
 Nie co dzień ale w miarę często starałam się wybrać z dziećmi na świeże powietrze. Dziewczynki słuchały odgłosów natury i patrzyły w daszek lub niebo. I tak przez osiem miesięcy.