Przed nami przygoda - kolejna przeprowadzka. Tradycją stało się już przeprowadzanie się co dwa lata. I mimo, iż z przeprowadzek mogłabym doktorat robić, to może czas zerwać z taką tradycją :). A to dlatego, że mamy ku temu dobry powód.
Otóż kupiliśmy sobie duży jednorodzinny dom. Na wyspie! Na Zadupiu przez duże Zet.
Już od dawna planowaliśmy kupić dom. Chodziło nam o taki wolnostojący jednorodzinny, z wieloma możliwościami. Dopiero gdy wiedzieliśmy, że bank da nam kredyt, zaczęliśmy szukać odpowiedniej lokalizacji. Gdy dowiedzieliśmy się od banku, w jakim zakresie cenowym możemy szukać, byliśmy już dużo bliżej celu. Oznaczało to wczytywanie się w raporty stanu technicznego konkretnych domów, objazdy po okolicy i rozeznanie w terenie. Czy jest blisko do szkoły, przedszkola, gdzie sklep, gdzie przystanek i tak dalej. To były długie dyskusje wieczorami, siedzenie przy laptopie godzinami. I zaglądanie co chwilę na pewien czerwony dom.
Visning
Nie, już za późno. Ktoś już był na prezentacji i zaraz da ofertę kupna. Postanowiłam ten dom jednak pokazać doradcy finansowemu, który nam kredyt załatwiał. Zadzwonił on do banku i spytał, czy bank akceptuje ten dom. Cóż z tego, że bank dzień później zaakceptował dom, skoro oficjalne oglądanie domu odbyło się w dniu, w którym dostaliśmy kredyt. Poczułam się tak, jakbyśmy spóźnili się o jeden dzień lub dwa. Ale trzeba przyznać, że doradca sprawił się na medal. Jeszcze zanim nasz bank zaakceptował dom, doradca zadzwonił do maklera który ten dom sprzedawał. Spytał, czy padła oferta kupna, bo jeśli nie, to są jeszcze inni chętni, że być może warto poczekać.
Oferta, przynajmniej oficjalnie, nie padła. Pojechaliśmy oglądać dom. Był to nasz pierwszy w życiu visning, czyli prezentacja domu na sprzedaż. Dom okazał się ładniejszy i bardziej imponujący niż na zdjęciach. I dużo bardziej urokliwy, z charakterem, którego zdjęcia nie oddadzą. Następnego dnia postanowiliśmy złożyć naszą ofertę kupna. Makler był bardzo zadowolony z ceny. Wydawało się nam wtedy, że chata jest nasza.
Osiemnaście minut
Okazało się następnego dnia, że inne małżeństwo ruszyło do boju i zaproponowało wyższą cenę. Najbardziej zdenerwowało mnie w tym to, że dali bardzo krótki termin do zaakceptowania oferty właścicielowi domu oraz ewentualnym innym chętnym, którzy chcieliby podbić cenę.
W mojej pracy nie mogę mieć cały czas telefonu przy sobie. To jakiś cud, że zobaczyłam wiadomość od męża. Jest licytacja. I musimy dać wyższą cenę w krótkim czasie. Mamy 18 minut. I tak licytowaliśmy się z nimi. Dawali nam po parę minut na przelicytowanie ich. Nie zdążysz, bo masz coś do zrobienia w pracy? Przegrasz, nawet jak masz więcej pieniędzy.
Gra o wszystko
W pewnym momencie naszym przeciwnikom skończyły się fundusze. Zadzwonił do mnie makler z gratulacjami, choć do końca licytacji było jeszcze dziesięć minut. Nie mogłam uwierzyć. Kupiliśmy ten dom. Wygraliśmy licytację, choć gdyby tamci mieli więcej pieniędzy, moglibyśmy licytować dalej. Byliśmy więc bardzo zadowoleni, bo nie musieliśmy rzucać wszystkich funduszy jakie mamy.
Pokazałam Norwegom w pracy ten dom. I powiem Wam, że podobał się ludziom, składali mi gratulacje. To było jedyne w swoim rodzaju uczucie. Duma, związana z tym, że staliśmy się właścicielami nieruchomości, a nie wynajmującymi. To ogromny przeskok nie tylko mentalny, ale i ekonomiczny. Teraz spłacamy kredyt sobie, a nie komuś.
Tej nocy nie mogliśmy spać. Samo kupowanie domu jest niezmiernie proste, a zarazem niezmiernie stresujące. Ten dom czekał na nas. Był wystawiony na sprzedaż od miesiąca i kupiliśmy go jak tylko dostaliśmy zielone światło od banku. Decyzji szybkiego zakupu nie żałujemy, gdyż dobrze wiedzieliśmy, czego chcemy. Ten dom spełnia wszystkie nasze kryteria, jakie można sobie w takim zakresie cenowym założyć.
Przyjeżdżamy tam, by dowieźć rzeczy, pomalować coś, coś sprawdzić czy zwyczajnie na weekend, żeby dzieci się aklimatyzowały w nowym domu. Jeszcze się nie przeprowadziliśmy, a już czujemy, że jesteśmy we właściwym miejscu, że to będzie dobry dom dla nas.
Nasza duża, drewniana, czerwona chata stoi na słabo zaludnionej niewielkiej wyspie z całkiem ciekawą historią, której nie znajdziecie nigdzie w internecie, tylko u mnie na blogu niebawem. :) Chata jest mega norweska, tradycyjna, choć nie całkiem rustykalna. Ja - wielbicielka starych drewnianych domów - zakochałam się od razu i w jej wnętrzu i w zewnętrzu.
Zaintrygowalas mnie ta historia wyspy...zapowiada się ciekawie. Gratuluję zakupu domu i czekam na kolejne wpisy i zdjęcia 😁 Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGratulacje całej rodzinie , jestem ciekaw jaka to wyspa...
OdpowiedzUsuńGratulacje! Większość decydując się na zakup domu bierze też pod uwagę kredyt, nie ma się co wcale jego obawiać przy bardzo dobrych zarobkach. A w załatwieniu formalności pomagają doświadczeni doradcy z Motty, warto zapoznać się z ich ofertą i skorzystać z usług jeśli myślimy o kredycie w norweskim banku.
OdpowiedzUsuń