wtorek, 18 października 2016

Słodycze w eko - krainie


Ogromna ściana ze słodyczami na wagę w popularnym markecie

Znów pokusiłam się o kulinarny wpis i znów będę rozprawiać się z tematem tabu. Tym razem będzie o popularnych słodyczach z marketów.



Norwegowie uważani są lub też chcą się uważać za społeczeństwo, które żyje w zgodzie z naturą i kocha się w zdrowych oraz ekologicznych produktach.  Widać to w reklamach, gdzie słowo "sunn" (zdrowe) jest dziesięć razy większe niż "billig" (tanie). Widać to w marketach, gdzie ludzie z lubością kupują o połowę droższe ale według dyktatu żywieniowego lepsze warzywa ekologiczne. Widać to także w przedszkolu. Dzieci jedzą kanapki z ciemnego lub chrupkiego pieczywa na pierwsze śniadanie. Po południu dostają owoce pokrojone na tacy i zapijają je wodą prosto z kranu. Nie ma mowy o jakimkolwiek soku, herbacie z cukrem, a co dopiero batoniku albo chipsach! Dodatkowo istnieje tradycja spożywania słodyczy tylko w jednym dniu w tygodniu, np. w piątek. Koszmar czy sielanka? Trzeba by najpierw spytać, gdzie leży prawda i  ile człowiek jest w stanie znieść, by być "fit" oraz "eko".

Statystyki mówią, że te powyżej opisane epizody nie stanowią normy. Teoretycznie Norwegowie kupują i używają do potraw coraz mniej cukru, co wcale nie oznacza, że jedzą go mniej. Jedną piątą wydatków związanych z jedzeniem stanowią słodycze i słodkie napoje. Tendencja jest taka, że wydają coraz mniej na ryby i mięso, a coraz więcej na słodycze.

Mieszkańcy krainy fiordów są podobno w światowej czołówce jeśli chodzi o litry wypijanej Coca - Coli na głowę - jakiś czas temu czytałam gdzieś o tym artykuł. Wychodzi więc na to, że Norwegowie wcale nie są słodyczowymi purytanami. Tymczasem pokażę Wam, co osładza mi życie w chłodne wieczory.



Lefse - coś między naleśnikiem z ziemniaczaną mąką, a tortillą. Lubię te przesmarowane masą cynamonową.




Jak głosi napis: nic nie jest takie jak Hapå. Masa kajmakowa z lekkim posmakiem cytrynowego kwasku. Na kanapki, gofry albo samo. Nie znam człowieka, który dałby radę zjeść dwa słoiczki na raz.


Taka zwykła babka cytrynowa. Norweski standard - ogromne ilości lukru i kolorowe posypki.


To nie są kokosanki, bo mają w środku masę podobną do naszych "ciepłych lodów".




Lody rożki za jedyne pięć koron. Ja preferuję truskawkowe. Zdjęcie z lodowej przegrody mojej zamrażarki. Czas uzupełnić zapasy.



Bo święta tuż tuż! Kakemenn to trzy bałwanki, które wyglądają jak surowe ciasto na pizzę, a smakują jak piernik. Do kupienia zainspirowało mnie niedawne wydanie wiadomości, gdzie były jednym z tematów. A na koniec najważniejsze: komu w drogę, temu Kvikk!

Bez tej czekolady nie idzie się w góry. Wewnątrz każdego opakowania jest propozycja wycieczki.


Ja się nie rozdrabniam i kupuję Kvikk w ośmiopakach. Tu trudno znaleźć czekoladę w małych opakowaniach jak w Polsce. Jest albo w 200 gramowych tabliczkach, jak na zdjęciu, albo jako ogromna paka.



Nie muszę chyba tłumaczyć, że kupując w paczce opłaca się bardziej. No i nie mam wyboru, muszę kupić dużo.
Jest jeszcze jedna norweska osobliwość. Brązowy ser o słodkawym karmelowym smaku, robiony z serwatki. Kupuję go jednak rzadko i nie jem z goframi (jak niektórzy), tylko zwyczajnie na kanapkach albo naleśnikach z mąki ziemniaczanej.
No to co Wam przywieźć z Norwegii?


Źródło:

https://helsedirektoratet.no/publikasjoner/utviklingen-i-norsk-kosthold

1 komentarz: