Dawno mnie tu nie było. Nie pisałam z dwóch powodów.
Pierwszy to taki, że dopadła mnie proza życia. Doszłam do wniosku, że po co pisać o rzeczach mało ważnych i drobiazgach, bo kogo to obchodzi. Że u mnie przecież nic nowego.
A potem, w połowie kwietnia, nadarzyła się okazja, by znowu zacząć pracować. I ruszyłam do boju. Wtedy już nie miałam czasu pisać, choć życie nabrało i kolorów i rozpędu.
Zanim urodziłam dziewczyny, pracowałam jako asystentka przedszkolna. Byłam pracownicą na zastępstwa w różnych przedszkolach. Teraz pracuję znowu w takim samym charakterze.
Tylko że jest jednak bardzo inaczej. Po pierwsze pracuję w innej firmie, która faktycznie ma pełno zleceń i jak się chce, można spokojnie pracować na 100% etatu. Mi wychodzi mniej, gdyż często mi coś wyskakuje. Albo dzieci chore albo ja. Wystarczy, że kaszlesz i już nie możesz iść do pracy ani brać zlecenia. Takie czasy ... Albo trzeba coś ważnego w urzędzie załatwić o godzinie 10.00 i wtedy muszę brać wolny dzień.
Zaletą pracy na zlecenia jest kalendarz dostępności, który wypełniam sobie sama. I to ja decyduję, czy i kiedy mogę pracować, oraz w jakich godzinach. A jeśli firma zaproponuje mi zlecenie, które mi nie pasuje, to mogę je odrzucić. Tak też było w poprzedniej firmie, tylko zleceń było mało, a ja nie miałam ani śmiałości, ani potrzeby odmawiać czegokolwiek. Bo jak ma się mało zleceń, to się bierze wszystko, co dają.
Tym razem zleceń jest dużo i zawsze mogę powiedzieć, że jest mi za daleko, bo nie dam rady odebrać dzieci z przedszkola. A wtedy dostaję inne zlecenie. No i najważniejsze jest to, że jeżdżę samochodem, a nie komunikacją miejską. Mam zatem pewną przewagę w decydowaniu, dokąd dam rady dotrzeć a dokąd nie.
Dni stały się długie. Wychodzę przed siódmą rano i zawożę dzieci do przedszkola na powiedzmy 7.10. A potem jadę w teren. Najczęściej mam już zaplanowane zlecenie i jadę na ósmą i pracuję do godziny 16.00. Czasami zdarzają się zlecenia od godziny 8.30. Potem jadę po dzieci. Zanim wrócę do przedszkola, ubiorę je, wyprowadzę i pojedziemy do domu, jest już zazwyczaj 16.50 lub 17.00. I wtedy obiadokolacja jest już prawie gotowa. Mąż jedzie do pracy na siódmą i wraca o 15.00. Ja jestem długo poza domem każdego niemal dnia, choć nie robię nadgodzin. Marzę o tym, żeby mieć wszystko blisko i pracę zawsze w tym samym miejscu, tak jak on. Albo chociaż kilka różnych ale tych samych przedszkoli. Myślę, że to kiedyś nastąpi. Póki co mam daleko do przedszkola dziewczyn, daleko do pracy albo blisko ale muszę na parkingu czekać na moją godzinę. Najtrudniejsze jest wyjście z trzyletnimi dziećmi z domu, kiedy nie chcą dać się ubrać i protestują. Jest to trudne mimo że dziewczyny szykujemy we dwoje. Trudne jest też szukanie nowych miejsc pracy, kiedy goni czas, a Ty musisz dojechać gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłaś. Ale daję rady. Nie chcę mówić, że jest łatwo. Sama praca w przedszkolu jest przyjemna i nieskomplikowana.
A potem pojawił się trzeci powód niepisania. Miałam zajęty i czas i zajęte myśli jedną rzeczą: kupić dom. I teraz już wiem, że będzie znowu o czym pisać :)
Pani Aniu, tak się cieszę, że Pani "wróciła". Ma Pani taką lekką rękę do pisania, że z przyjemnością się czyta. Będę znów miała ciekawą lekturę. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. Renata
OdpowiedzUsuńMiło mi, że Panią cieszy mój powrót na bloga. Choćby dla jednej osoby nawet... to jednak warto!
Usuń