Każda emigracja dzieli się na etapy. Najpierw jest poczucie szoku: "a jednak tu jestem!" lub "o matko co ja tu robię!". Oni mówią tak dziwnie. Jak my się tu odnajdziemy? Przytłaczają nas numery pesel i konta w banku, zaświadczenia i umowy, nowe kody i piny. Szara codzienność i czas wolny bez rodziny i przyjaciół. Nowi znajomi, kontakty mniej lub bardziej pobieżne. Zaspokajanie podstawowych potrzeb wystarcza w zupełności. Robimy wszystko, byle sobie poradzić.
Następnie przychodzi ulga. Jest nieźle, mogło być gorzej, poradziliśmy sobie w obcym kraju. Bez kontaktów i znajomości. Zupełnie sami. Zostawiliśmy za sobą afery polityczne, podziały i wszystko to, co sprawiało, że chcieliśmy wyjechać. Ja z mężem dopiero po sześciu miesiącach chciałam pierwszy raz w Norwegii obejrzeć polskie wiadomości. Na straszenie wojną i walki ugrupowań politycznych zareagowaliśmy ze stoickim spokojem, a nawet z rozbawieniem. "Niech sobie łby urywają" - przecież to wszystko jest dwa tysiące kilometrów stąd.
Za siedmioma górami i dwoma morzami. |
Potem przychodzi świadomość alienacji. Bo nagle zdajemy sobie sprawę, że już nigdy nie będziemy tacy sami jak Polacy w Polsce. Nie będziemy też nigdy tacy sami, jak tubylcy, a z opisem (stereo)typowego polskiego robotnika raczej się nie utożsamiamy. Zamiast rozważać kwestie tożsamości, skupiamy się na nowych możliwościach spędzania wolnego czasu. Zapraszamy znajomych, rodzinę i z dumą pokazujemy im, jaki piękny kraj sobie wybraliśmy.
A jednak z czasem coraz bardziej interesujemy się tym, co w Polsce słychać. W pewnym momencie przyjechaliśmy do kraju. Widok domu był dla nas atrakcją. Z wielkim zaciekawieniem obserwowaliśmy, co się zmieniło, a co zostało po staremu. W ciągu kilku miesięcy życie wywróciło się nam do góry nogami i zmieniło się praktycznie wszystko. Dlatego patrzyliśmy na dom, jakbyśmy nie byli w nim od kilku lat.
Na kilka dni przed powrotem mąż powiedział do mnie : "jeszcze trochę i wracamy do domu". I nagle wielkie zaskoczenie: "Jak to do domu? Chciałeś powiedzieć, że do Norwegii, tak?" - uśmiechnęłam się z przekąsem. "Tak, do domu" - odparł konsekwentnie. "Od kiedy Norwegia jest dla nas domem?"- zapytałam ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Szukam jej każdego dnia. Żeby znaleźć odpowiedź trzeba najpierw zdefiniować pojęcie domu. Czy dom ma smak masła? Bo jeśli tak, to ja mam dwa domy. Przez cały pobyt w Norwegii mówiłam, że jak znów spróbuję polskiego masła, to poczuję się jak w domu. I co? Kiedy wreszcie znowu spróbowałam polskiego masła, zrobionego z krowiego mleka, a nie z jakimiś tam olejami roślinnymi, zgadnijcie co sobie pomyślałam. Tak! - mogłoby być jak to norweskie, trochę bardziej słone.
Czy dom to dźwięk wiecznego wesołego gwaru czy tylko tykanie zegara? Okazuje się, że można czuć się dobrze w obu domach.
Gąska :) |
Czy dom to też to, co za oknem? Jeśli tak, to mam dwa domy. Mój polski dom na wsi to zapach ziemi i trawy za oknami i kogut, który pieje o czwartej trzydzieści, jakby miał zegar w brzuchu. Kiedy jestem w Polsce, myślę sobie "o rany, ale tu płasko, Norwegowie by się zakochali w tak wygodnym do przemieszczania się kraju".
"Wyrąbana" w skale ścieżka rowerowa.
Jak więc Norwegia stała się domem? Zupełnie niepostrzeżenie. Na początku, gdy opisywaliśmy rodzicom pierwsze wrażenia, mówiliśmy: "u nas w Polsce to jest zupełnie inaczej". Mój tato zauważył wtedy pewną oczywistą rzecz, że skoro nie przestaliśmy mówić "u nas w Polsce" to znaczy, że nie jesteśmy jeszcze u siebie. "U nas w Norwegii" - zaczęliśmy mówić zupełnie przypadkiem, jakbyśmy chcieli dookreślić, że to nasze miejsce jest gdzieś indziej niż do tej pory. Wydarzyło się to po kilku miesiącach pobytu. Teraz mówimy tylko "u nas", no bo przecież wiadomo, że w Norwegii. U nas - czyli tu gdzie chcemy powiesić obrazy na ścianach, tu gdzie chcemy zaprosić rodzinę i znajomych. Tu, gdzie zaczyna się wielka przygoda, nowa dekada przemiany marzeń w cele.
Po powrocie do domu, w mojej norweskiej lodówce zawitało kilka polskich osełek masła. Mają taki sam termin ważności, jak norweskie masło leżące obok. Zgadnijcie które masło zostanie skonsumowane jako pierwsze? Oczywiście, że polskie! I jestem o tym przekonana, że gdybym w Polsce miała norweskie masło, norweskie zjedlibyśmy najpierw.
Bardzo ciepły, nostalgiczny wpis. Świetny i teraz mój ulubiony.
OdpowiedzUsuńCieszę się i dochodzę do wniosku, że warto eksperymentować z tekstami, również na blogu.
UsuńBardzo fajny blog, pełen humoru, a zarazem zawierający wiele pomocnych informacji co sprawia, że ciekawie się go czyta😊 Aniu mam pytanie czy można do Ciebie napisać prywatną wiadomość bo mam parę pytań odnośnie wyjazdu? Mogę podać swojego maila jeżeli znajdziesz czas i chęć aby odpisać. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego😊
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepłe słowa. Możesz napisać do mnie wiadomość, podać adres adres mailowy na stronie skandynawianki na facebooku. Można na nią wejść prosto z bloga. Oczywiście, że mam chęć żeby odpisać i pomóc w miarę możliwości.
UsuńMiło się czytało ten tekst. Ja mam podobnie gdy mówię, gdzie jest to "u nas" i gdzie jest "dom", chyba w obu miejscach, póki co...
OdpowiedzUsuńWow! Ale wpis; czytając go robiło się ciepło koło serca:) i jeszcze ta gąska...Super! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń