środa, 17 sierpnia 2022

Szaleństwa zimnego lata, wnioski i przemyślenia, cz. 1.



A oto nasze nieliczne wyprawy łodzią po Bjørnafjorden. Nazwa naszej gminy pochodzi od nazwy tego fiordu. A teraz do sedna.

To było najzimnijesze lato od ponad dekady. Nie piszę tego dlatego, że sprawdzałam co na to meteorolodzy. Po prostu ludzie, którzy tu mieszkają od ponad dziesięciu lat nie pamiętają tak zimnego i deszczowego lata. Cała Europa i reszta świata się gotuje, my marzniemy. Nawet w Australii, gdzie jak wiadomo teraz jest zima, mają cieplej niż my. Patrzę na aplikację pogodową i porównuję. Śmiać się czy płakać? Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Pod koniec lata wyruszam w ciepłe kraje. 

A tymczasem ...

Dwanaście stopni i deszcz, ktoś chyba zaczarował termometry, bo ta przeklęta temperatura nie zmienia się wcale. Czasem drgnie nagle i szybuje z zawrotną prędkością w kierunku piętnastki, człowiek zaczyna mieć nadzieję. Na jeden dzień lub dwa robi się cieplej i znowu dwanaście i wieje strasznie.  Lato w tym roku było w środę. Nie pamiętam która to środa ale to chyba było w lipcu. Liscie już od miesiąca spadają z drzew.


A ja? Nie uwierzycie. Sadzę pomidory i ziemniaki :) Sałaty i rzodkiewki. Koper mogłabym na straganie sprzedawać. Na przekór wszystkiemu. Skąd taki szalony pomysł? To długa historia, którą postanowiłam Wam skrzętnie przemilczeć i nigdy nie opowiedzieć. Ale jak sami wiecie, milczeć długo nie potrafię.

Więc.

Zaczęło się pięknie i obiecująco. Ciepły marzec, kwiecień, maj. Kupiliśmy w ogrodniczym sadzonki pomidorów, papryk i truskawki o pięknej nazwie Korona. Ale dziś będzie o ziemniakach.

Właściwie tytuł tego posta powinien brzmieć: "Sadź ziemniaki, rebeliancie! "

Jak zapewne wiecie z amerykańskich filmów, ziemniaki można sadzić wszędzie, nawet na Marsie. 

Zostało mi trochę ziemi i obornika krowiego. Cztery pojemniki i cztery pomarszczone zapomniane ziemniaki w szafie. I posadziłam te ziemniaki na spontanie. To chyba była najlepsza decyzja tego lata. To, co potem się z nimi stało zmieniło całkowicie nasze plany aranżacji ogrodu. 

Patrzcie i podziwiajcie:





Pierwsze zdjęie to około dwutygodniowe ziemniaki, a to drugie to ziemniaki dwumiesięczne. Te duże posadziłam w połowie czerwca, a te małe teraz niedawno, bo mi się brzydkie zrobiły i wykiełkowały. I tak posadziłam cztery pierwsze późno. Normalnie, jeśli ktoś planuje sadzić, powinien zainteresować się tematem w maju. Ale jak wyżej wspomniałam, to był spontan. Na początku sadzi się płytko, a jak ziemniak wypuści łodygę to dosypuje się ziemi i to wszystko.

W ziemniakach najpiękniejsze jest to, że jeśli raz na jakiś czas pada, to są praktycznie bezobsługowe. Ja nie robię przy nich kompletnie nic. Mogłabym wyruszyć w podróż dookoła świata, a one poradziłyby sobie beze mnie. To nie to, co pomidory, które trzeba przycinać i doglądać co dwa, czy trzy dni.  

Ziemniaki kosztują u nas conajmniej 30 koron za kilogram, i to trzeba się naszukać żeby tak tanio kupić. Czyli na polskie to jest 15 złotych za kilo. Jeszcze rok temu dało się kupić w promocji za 9 koron. Normalna cena to było około 20 koron. 

Teraz trochę matematyki. Jeśli ziemniaki się wybulwią i z jednego ziemniaka będę mieć dziesięć, to z czterech ziemniaków będę mieć około 40 sztuk.  Ile pieniędzy zaoszczędzę?  Nawet gdyby były marne i potrzebowałabym aż dziesięciu sztuk, żeby wyszedł mi kilogram, to być może będę mieć cztery kilo ziemniaków z tych czterech sztuk. 30 razy cztery to jest 120 koron. Przy założeniu że ziemniaki nadal będą tyle kosztować jesienią i zimą.

Czyli: były sobie cztery brzydkie ziemniaki w szafie, które możnaby ewentualnie zjeść ale raczej nadawały się w kosz. Ziemia, gdybym nawet kupiła ją specjalnie do tych ziemniaków i obornik, kosztowałyby mnie około 40, może 50 koron razem. Gdyby nawet odjąć te 50 koron, to i tak jest zysk. Zysk w postaci swojego ekologicznego jedzenia i gotówki, którą wydam na co innego, niż ziemniaki.

A co by było gdyby posadzić nie cztery, a sto ziemniaków? Mielibyśmy być może ziemniaki na cały rok. Jeśli uda mi się w tym brzydkim zimnym roku, to i za rok uda się wyhodować ziemniaki. 

Dlaczego sadzę je w pojemnikach? To jest kluczowe pytanie. Otóż w pojemnikach jest im cieplej, bo są ciemne i nagrzewają się szybciej niż gleba. Oczywiście muszą być dziurki na dole pojemnika, żeby był dobry drenaż. Druga sprawa, że wykarczowaliśmy dużą część skarpy, na której chcemy uprawiać je tarasowo. Bo zbocze jest nieużytkowe, a jednak nasłonecznione. A łodygi i liście ziemniaków wcale nie wyglądają żle. Nie pogardzonoby nimi nawet na francuskim dworze. Kto z Was wiedział, że były kiedyś uważane za rośliny ozdobne i jako takie uprawiane?

A teraz logistyka. Jak to zrobić, żeby nie wydać kasy. Pojemniki może dostać mąż z pracy. Są to  używane karnistry po wodzie zmieszanej z bezzapachowym mydłem do rąk. Wystarczy przeciąć i wiertłem porobić dziury na dnie. Ziemię można kupić. Ale my przygotowujemy się do następnego sezonu, produkując swój własny kompost. Mamy specjalny kompostownik na kompost ciepły i zimny. Czyli będziemy mogli użyć jakiejkolwiek ziemi i zmieszać ją ze swoim kompostem. Teraz kwestia ziemniaków. Można kupić z marketu ale pojecałabym zawsze odmiany rodzime. Albo kupić sadzeniaki od rolnika. Będzie więc tanio. 

Tak sobie myślę, że każdy z Was mógłby sadzić sobie ziemniaki, czy w glebie, czy w pojemnikach. Jeśli nie u siebie, bo mieszkacie w bloku, to na działce, u babci na wsi, gdziekolwiek. Bo wymagają pracy tylko na początku. Zysk i frajda mogą być ogromne, jeśli tylko się uda. A jeśli się nie uda, to zawsze będziecie bogatsi o wiedzę i nowe doświadczenie życiowe. 

Powinam więc zakończyć ten artykuł tak: choćby świat staczał się na krawędź szaleńswa i inflacyjnej rozpaczy, Ty Rebeliancie, sadź ziemniaki. Nie buduj sobie bunkrów z zapasami cukru na dziesięć lat, tylko spróbuj wprowadzić do swojego życia odrobinę samowystarczalności żywieniowej. To, co możesz wyprodukuj sobie sam, a kup to, czego sobie wyprodukować nie możesz. Amen.

wtorek, 5 lipca 2022

Jak przygotować się na sezon kleszczowy w ogrodzie lub na działce?

 W związku z moim filmikiem na Youtube na temat kleszczy zamieszczam w tym krótkim poście dwie porady ogrodnicze. 


Moja droga do kompostu. Zdjęcie wykonane lipcową nocą :)

Jak przygotować podwórko lub działkę na nadejście kleszczy? Moja pierwsza metoda to koszenie trawy na ścieżkach. Dlaczego tylko na ścieżkach? Można wykosić sobie wszystko na zapałkę. Ale wtedy nie będzie kwietnych łąk, motyli, pszczól i innych zapylaczy. A my potrzebujemy ich wszystkich. Bo mamy ogród naturalistyczny oraz uprawy zapylane naturalnie. Taki ogród z kwietnymi łąkami i wysoką trawą i krzewami to właśnie to, co lubią kleszcze. Wtedy trzeba wydzielić sobie ścieżki i skosić je szeroko, żeby chodząc po ogrodzie mieć jak najmniej kontaktu z zaroślami. Popatrzcie jak to u mnie wygląda. Wykoszone podkaszarką żyłkową, gdyż kosiarka zwykła pod taką górę i skały u nas nie zajeżdża.  A krótka trawa działa doskonale. Nie ma na niej kleszczy.









Następna sprawa to naturalne odstraszanie kleszczy poprzez sadzenie roślin. Moim wyborem numer jeden jest kocimiętka z gatunku nepeta faassenii. Na temat jej zalet mogłabym pisać poematy. Ale najpierw wady: u nas w Norwegii jest droższa od lawendy. Serio, i to dwa razy droższa. Takie małe krzaczki nieboraczki kosztują dwa razy tyle, co wielka, piękna i pachnąca Królowa Lata.

Ale zalet ma bez liku. Nie przyciąga i nie odurza kotów. Przyjmuje się praktycznie w każdej glebie. Jest byliną wieloletnią, praktycznie nie wymagającą pracy. Rozrasta się i doskonale się ją rozsadza, oszczędzając przy tym pieniądze, bo po co dokupować, skoro można szpadel wbić, wykopać część i wsadzić w nowe miejsce. I jeszcze jedno. Przetrwała szkwał, siekący deszcz, zimno, upał, wszystko. Nie zmarnował mi się ani jeden krzak. Wsadziłam do takiej gleby jaką miałam, a mam kwaśne gleby. Podobno przyjmie się i uchowa praktycznie w każdej glebie. I najważniejsze: kwitnie od maja aż do mrozów i w tym czasie odstrasza kleszcze. Czekam i będę sprawdzać, czy to prawda.


Kupiłam niedawno i posadziłam. Mam milion piękniejszych kwiatów w moim ogrodzie ale ta jest najbardziej drogocenna. Jak widać uroda to nie wszystko :) No dobra, wale nie jest brzydka. 

Za jakiś czas będę chciała mieć ścieżki wyłożone nepetą z obu stron. Będę musiała poczekać aż mi się rozrosną i rozmnożyć je. Oby okazała się warta swojej ceny i broniła nas przed kleszczami. 

środa, 18 maja 2022

Hotel dla owadów oraz inne przygody niecierpliwej ogrodniczki


Oficjalna, w miarę ładna część podwórka :)





 A więc zaczęło się ogrodowe szaleństwo na naszym pierwszym własnym podwórku. 

Im więcej słońca, tym chętniej rozglądamy się dookoła domu i myślimy, co by tutaj zasadzić. Szklarnię foliową po pierwszym wietrzyku trafił szlag. Czekamy na drugą. A przymrozek jeszcze może nadejść. Czekają zatem na tunel foliowy pomidory, papryka i inne sadzonki w piwnicy, pod dużymi oknami. W ciepłe dni wynoszę moje warzywne rozsady na podwórko, żeby złapały trochę słońca. Uff jak plecy bolą od tego. Ale przecież nie będę hodować pomidorów w piwnicy....

                                                  Tak było i się skończyło. W jeden dzień. 

No i żeby może coś chociaż truskawki zapyliło. Jakieś trzmiele? Dzikie pszczoły? A że pszczoły giną, to już wiemy. Einstein powiedział i wszyscy już powiedzieli, że jak pszczoły wyginą, to i my wyginiemy. Ale jest taka szlachetna opcja wyratowania tych biednych pszczół. Można stworzyć im przyjazny ekosystem, a przy tym mieć swoje truskawki.

W sklepie ogrodniczym zakupiliśmy więc domek dla owadów. No całkiem ładny jest, a i owady gdzieś mieszkać przecież muszą. Nazywa się to u nas hotelem dla owadów. Skoro sezon hotelowy czas zacząć, to zrobimy wszystko tak, żeby było zgodnie z hotelowymi normami. Po pierwsze, umiejscowienie i widok z hotelu. Koło łączki, przy ścianie tarasu, w nasłonecznionym miejscu.

Tu w tych dziurkach mają zaklejać sobie wejścia nocujące owady



Jak już jesteśmy przy łączce, to powiedzmy sobie szczerze, chcemy ratować te pszczoły czy nie?  Będziemy się ograniczać do jednego kwiatu miododajnego? A niech mają hektar łąki! I zobowiązujemy się nie kosić dopóki, doputy ostatni kwiat nie zwiędnie. Mniszki lekarskie, żonkile i zawilce. Jakieś niezidentyfikowane niebieskie kwiatki i chabazie, rododendrony sztuk trzy oraz kwitnący bez. I żeby nie było, że jesteśmy leniwi. To się nazywa ogród naturalistyczny i jest najmodnieszy teraz. Wy wszyscy, którzy macie samojezdne drogie kosiarki i trawę na 12 centymetrów uczcie się, jak ratować świat i pszczoły.




Po drugie bufet.

Zasadziliśmy kwiaty miododajne, specjalną mieszankę z ogrodniczego. Teraz poidełko. Musi być woda dostępna cały czas. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy będziemy się ograniczać do jakiegoś naparsteczka wody w nakrętce od słoika? Niech mają naturalną sadzawkę, prawdziwą, nie sztuczną. Całą dla nich do dyspozycji, z wodą z wolna tylko płynącą. Mieliśmy uregulować ale co tam! Niech mają prawdziwe naturalne mini zakola rzeczne i baseniki z wodą. Wśród naturalnej roślinnosci bagiennej!


Chodzę codziennie i zaglądam, czy któraś dziurka zaklejona jest gliną, trawą czy czymś. Pusto. Jeden tydzień, drugi i nic. Zadzwonił kolega i opowiada, że też mają domek i u nich coś już mieszka. 

Nie, wcale nie jestem zazdrosna. Oburzona jestem. Tym pszczołom chyba się od tego ich ratowania w głowach, i nie tylko w głowach poprzewracało. 

Tamci mają malutką szklarenkę z paroma rozsadami, jakiegoś kwiatka, może dwa w doniczce. I kostkę brukową na całym podwórku. Która graniczy bezpośrednio z asfaltem ulicy. I do nich przyleciały owady do domku. Po prostu brak słów. 

Chodzę zdenerwowana po podwórku, Jedna kupa, druga kupa, te sarny urządziły sobie u nas prywatną toaletę. Czekam na kompostownik, bo zamówiłam. Trzeba będzie to zbierać i gdzieś utylizować. Góra badyli czeka na przerobienie na zrębki. Czeka już miesiąc i będzie czekać na tani prąd oraz dużo wolnego czasu właścicieli. Tam w tej górze coś chyba się dzieje.

I wtedy naszła mnie pewna niewygodna myśl, która zaczęła uwierać, jak kamień w bucie. 

To tam w tych badylach słychać brzęk much, ważek i innych owadów. To tam pająki tkają swoje sieci i skaczą po pobliskiej sadzawce. To tam są ptaki, które polują na te wszystkie owady. Kupy saren i gałęzie. Esencja i centrum ogrodowego życia. 

Nie ta oficjalna, ucywilizowana część ogrodu, gdzie robi się zdjęcia i wysyła innym, żeby zazdraszczali. 

Ale domek ładny, dizajnerski i modny. Niech więc wisi. W końcu rododendrony dookoła niego jeszcze nie zakwitły, a domek jest przecież nowy :)

poniedziałek, 16 maja 2022

Bawialnia w domu, czyli luksus bez wydawania pieniędzy


 Dawno, dawno temu, w bogatych polskich domach dzieci miały sypialię i bawialnię, jako dwa osobne pomieszczenia. Bardzo mi się podoba ta stara idea.

Od początku chciałam rozdzielić strefę spania i bawienia się dzieci. I uważałam, że skoro mam wielki dom, to będę sobie taką fanaberię w nim tworzyć. Sypialnia i bawialnia, a co! Przeszukałam internet w poszukiwaniu inspiracji do bawialni. 

Pierwsze zaskoczenie: zgadnijcie, które dzieci w Polsce mają taki luksus, jak osobna bawialnia? Otóż według tego, co widać w internecie, najwięcej dzieci ma bawialnię w blokach. Rodzice mają kilkoro dzieci i dwa pokoje dla nich, więc jeden staje się sypialnią lub też strefą odrabiania lekcji, czytania i jest to strefa cicha. Druga strefa to małpi gaj.

Kolejne zaskoczenie: a właściwie braz zaskoczenia. W tych wszystkich bawialniach z internetu, czy to z zagranicy, czy rodzimych, nie zaskoczyło mnie nic. Nie znalazłam tam nic takiego, co powaliłoby mnie na kolana. 

Potem zastanawialiśmy się z mężem gdzie owa bawialnia miałaby być. Napierw koło ich sypialni, bo blisko, bo to takie naturalne. Potem okazało się, że pokój ten jest chłodniejszy, ma jedynie 12 metrów kwadratowych, czyli dokładnie tyle ile ich sypialnia. I jest bardzo banalny. Trudno byłoby tam stworzyć efekt wow.

Wybór padł na poddasze. Bo jest tam zawsze ciepło, ze względu na unoszenie się nagrzanego powietrza z dołu. Bo jest to duża powierzchnia, którą normalnie bardzo trudno jest sensownie zagospodarować. Bo ma skosy i zakamarki, czyli coś, co dzieci lubią. Bo ma osobną łazienkę z niską toaletą i balkon z wysoką balustradą. 

Z resztą chodźcie na górę, sami zobaczcie. Uprzedzam, że nie sprzątałam. :)

 


Jedyną rzeczą, którą kupiliśmy, jest kanapa


Balkon dzieci


Po lewej biuro a po prawej toaleta dziewczyn


Stary monitor i stary laptop do bajek na YouTube


W ciepłe dni materac wyjeżdża na zewnątrz


Tu mieszkają węże, Psi patrol i inne cudaki


Skakanie po kanapie i turlanie się po materacu wewnątrz lub na zewnątrz? Czemu nie?


Kto z Was miał prywatną toaletę koło bawialni? Ja nigdy :)


Krzesło robi za drabinkę


Nie ma biurek i stolików, bo dzieci rysują pod moim nadzorem na dole. Nie ma dywanów, zamiast tego jest stary gruby materac. A w sypialni dzieci mają łóżka, kolorowe lampki i namiot na pluszaki. Do spania biorą sobie pluszaki z namiotu stojącego obok ich lóżek. Wszysko co tu jest, jest z poprzedniego domu. Nie meblowaliśmy bawialni od zera, tylko użyliśmy tego, co mieliśmy. Poddasze ma około 17 metrów, bez balkonu, biura i toalety, także jest gdzie szaleć.

Jakie są zalety bawialni? Kiedy dzieci pójdą do łóżek, zabieram wszystko, co leży na podłodze w salonie, na kanapie i transportuję na górę. Mamy zawsze porządek wieczorem. Salon jest wtedy nasz i staje się strefą dla rodziców. Telewizor, bajki na górze to też złoto. Wiadomo, że dzieci chcą być tam, gdzie rodzice i znoszą swą graciarnię do salonu, do kuchni, na korytrze. Ale prościej jest posprzątać, kiedy pomieszczenie na zabawki jest osobnym pomieszczeniem i jest to pomieszczenie, którego się nie oglada co chwilę. Można tam wrzucić zabawki i wyjść. 

Kanapa na poddaszu służy nam do czytania bajek. Mogę usiąść z dziewczynami po obu stronach i czytamy. Mebel ten rozkłada się, więc można się wygodnie na nim położyć, co dziewczyny też czasem praktykują. 

Nie wiem, czy zauważyliście ale w tej bawialni nie ma żadnych ozdób. Planujemy zawiesić obrazki dziewczyn, jak będą potrafiły narysować coś sensownego. 

Jesteśmy zadowoleni, że zmieniliśmy plany i pokój obok dziewczyn został urządzony jako pokój gościnny, a kiedyś dziewczyny będą mogły mieć osobne pokoje obok siebie. Jak sami widzicie, dizajn jest bardzo skromny. Dzieci nie potrzebują niewiadomo czego. Ważne żeby miały swoją przestrzeń, a zabawki różnorodne. Wcale nie musi być tego dużo. 

A Wy? Zrobilibyście dzieciom bawialnię?

środa, 6 kwietnia 2022

Czy powinniśmy być przygotowani na sytuacje kryzysowe?

 


Wiem, że znajdą się tacy, co zarzucą mi straszenie wojną czy zarazą oraz sianie paniki. Na wstępie chciałabym więc powiedzieć o czym będzie ten post. Będzie to refleksja na temat tego, co kilka razy wydarzyło się nam w samym środku zimy. Post, który miałam napisać już wcześniej ale tego nie zrobiłam. Chodzi o sytuacje kryzysowe. Mają one miejsce na przykład wtedy, kiedy z jakiegoś powodu Twój dom nie funkcjonuje tak, jak zazwyczaj, bo wydarzyło się coś nieoczekiwanego czy coś się zepsuło.

Wyobraź sobie kilka różnych scenariuszy. 

Napadało dużo śniegu, chcesz jechać na zakupy ale nie możesz wyjechać samochodem, bo drogi są nieodśnieżone i jest nawałnica. Nie wiadomo kiedy będziesz mógł pojechać po jedzenie.

Samochód nagle się zepsuł. 

Jesteś w domu sam i skręciłeś sobie kostkę. Nie możesz pojechać odebrać dzieci ze szkoły ani na zakupy. 

Dostajesz wiadomość że przez dwa dni nie będziesz mieć prądu. 

Albo dostajesz informacje że do wody w sieci dostały się niebezpieczne bakterie i woda jest niezdatna do picia. 

Na drogę spadło wielkie drzewo i droga jest nieprzejezdna.

Sam widzisz, że nie potrzeba apokalipsy, żeby życie nagle wywróciło się do góry nogami. 

A teraz wyobraź sobie, że mieszkasz w górskim klimacie, ze sztormami i w miejscu, do którego prowadzi jedna droga przez wąski most. I jest zima. I masz wszystko na prąd. Ogrzewanie, pompa do wody ze studni, oświetlenie, gotowanie i wszystko w kuchni, łącznie z płytą indukcyjną jest na prąd. I nie ma prądu do odwołania, bo gdzieś wiatr zwalił drzewo na kable z prądem. Albo stało się to w kilku miejscach na raz. Dostajesz sms od gminy, że dziś, za godzinę wyłączą prąd w związku z naprawami linii elektrycznej. 

Jest zima. Ciemno jest przez większość dnia. Póki widno, idziesz po drzewo do kominka. Będziemy siedzieć w salonie. Jest weekend, więc samochodów, które też są na prąd, nie będziesz używać i tak. Pojedziesz tylko do sklepu po świeczki, zapałki i latarkę, chrupkie pieczywo. Sprawdzasz leki i artykuły higieniczne, np. pieluchy, czy masz zapas. Woda w butelkach, dziewięć litrów na każdego domownika. Baterie, zapas opcji obiadów na kilka dni. W sklepie dowiadujesz się, że nie ma już papieru toaletowego, wody i świeczek. Nie ma nigdzie kuchenek turystycznych do gotowana na gaz, bo jest to towar sezonowy, pojawia się w sezonie grillowania, a nie zimą. Możesz zamówić z Internetu, dostawa za tydzień. 

Nie masz agregatu, pompa do wody nie działa. Nabierasz do wiaderek i wanny wodę, żeby móc spłukać po sobie w toalecie i umyć ręce, gdy odetną prąd. I tak siedzisz i myślisz, co jeszcze możesz zrobić. Sprawdzasz, ile masz ciepłych koców. Żeby coś zapisać nie używasz aplikacji w telefonie, by zaoszczędzić na baterii. Szukasz więc kartek i długopisów. Telefony ładujesz na full.

A można było zorganizować się wcześniej. Można było kupić powerbank do ładowania telefonów, kuchenkę z małymi butlami gazowymi, może agregat prądotwórczy. Wodę można było kupić wcześniej i świeczki. To są rzeczy, które mogą stać przez lata w komórce, w piwnicy. Radio na baterię, takie jak mieliśmy w dzieciństwie, to też byłoby coś. W końcu, jak szlak trafi i prąd i wodę i Internet, to wszelkie informacje będą dostępne przez radio. Już zaczynamy myśleć w kategoriach zbliżającej się katastrofy humanitarnej, kiedy pyk! wrócił prąd. 

Ale sąsiednie wyspy nie miały prądu przez trzy dni. Teraz wyobraź sobie trzy dni w zimnie, bez wody, bez możliwości ugotowania i podgrzania sobie czegokolwiek. I mrok i szalejący sztorm. I wyobraźcie sobie, że nikt się nie skarżył. Nikt nie umarł, nie było rannych. Nie było nawet mowy w gazetach o tym. Świat nie zwrócił nawet na to uwagi. 

Bo Norwegowie mają długą tradycje szykowania się na takie kryzysowe sytuacje. Im dalej od sieci sklepów, komunikacji miejskiej, tym bardziej świadomi jesteśmy, że nic na świecie nie jest stałe. Odkąd pamiętam, dostawaliśmy raz do roku od gminy ulotki z opisem tego, co powinniśmy mieć w domu. Oprócz rzeczy, trzeba pamiętać, że w kryzysie potrzebujesz sieci kontaktów sąsiedzkich, znajomości ludzi wokół Ciebie. 

Czy powinniśmy być przygotowani na sytuacje kryzysowe? Tak, ale bez przesady. Każdy z nas ma w domu jakieś jedzenie, ciepłe ubrania. Należy mieć wodę, baterie, świeczki, latarkę, zapasowy gaz czy kuchenkę na gaz, jeśli masz indukcję. Powinniśmy mieć zawsze dostęp do alternatywnego żródła ogrzewania i pamiętajmy, żeby dobrze żyć z sąsiadami. 

My w tym roku będziemy już lepiej zorganizowani. A Wy?